Polski malarz, grafik i rysownik reprezentujący epokę Młodej Polski i symbolizm w sztuce. Dziś przypada 137 rocznica urodzin Witolda Wojtkiewicza i z tej okazji przybliżamy dla Was sylwetkę i twórczość tego charyzmatycznego artysty.
Witold Wojtkiewicz urodził się 29 grudnia 1879 roku, jako drugie dziecko w typowo mieszczańskiej, warszawskiej rodzinie. Matka, Aniela Święcicka, zajmowała się domem i dziesiątką rodzeństwa, a jego praktyczny i przewidujący ojciec Stanisław Wojtkiewicz, pracował, jako urzędnik w Banku Handlowym.
Ze względu na słabe zdrowie chłopiec do 7. roku życia uczył się w domu, a następnie w Męskiej Realnej Szkole Józefa Pankiewicza, którą udało mu się dokończyć, pomimo powracających problemów zdrowotnych. Kolejno, młody Witold zapisał się do warszawskiej Klasy Rysunkowej w budynku przy Placu Teatralnym, wbrew woli swojego ojca. Nie należał jednak jednak do zbyt wytrwałych i pilnych studentów. Szybko zniechęciło go belferskie podejście i narzucona dyscyplina, co spowodowało, że zrezygnował z dalszej nauki. Podczas krótkiego pobytu w Krakowie w 1901 roku uczęszczał także na zajęcia do tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych. Jego samodzielne próby kształcenia, które podjął w późniejszym czasie również nie podobały się rodzinie artysty.
Początki twórczości artystycznej malarza wiążą się z bardzo popularnym wówczas stylem gazetowej karykatury komentującej m.in obecny stan polityki czy wyśmiewający rosyjską propagandę. Widać, że już na samym początku artystycznej drogi jego prace oscylują silnie wokół tematu śmierci, odmienności i obłędu. Choć brutalne i drastyczne deformacje pojawiać się będą u Wojtkiewicza już zawsze, nie eksponują jeszcze w tym okresie w pełni indywidualnych cech jego malarskiego talentu.
Punkt zwrotny w sztuce Wojtkiewicza przypada na okres legendarnej już sztuki przełomu wieków w Krakowie. Względna atmosfera stabilizacji i swobody artystycznej panująca na terenie Austriackiego Zaboru wyzwoliła serca artystów dopuszczając do głosu silny instynkt twórczy, często sprzeczny z popularnymi trendami i przyjętymi normami. Nazywani często zwyrodnialcami i degeneratami bardzo silnie bronili swojego stanowiska, co idealnie podsumowuje wypowiedź Stanisława Przybyszewskiego:
„…degeneracja nie jest degeneracją, tylko regularnie powracający i konieczny fenomen ewolucyjny, równie konieczny jak to, co nazywamy normalnym – ba, milion razy konieczniejszy, bo norma to głupota- degeneracja zaś to geniusz”.
W takich warunkach Wojtkiewicz nagle, jak gdyby pod wpływem silnego, nieznanego impulsu wyzwala się z wszelkich ograniczeń i naleciałości, eksponując bogactwo swych możliwości, w pełni dojrzałe i całkowicie świadome swoich celów. Tak jakby podświadomie przeczuwał, że już niewiele pozostało mu czasu dla sztuki. Panująca wszechobecna atmosfera dramatu, jednocześnie niezwykle liryczna i wyciszona składa się na ogólny obraz niczym z nocnego koszmaru. Świadoma deformacja postaci, zwłaszcza sylwetek dziecięcych maksymalnie potęguje wrażenie ekspresji. Smutne, groteskowe pajace, lustra, lalki, baloniki, lampiony, małe dziewczynki niczym księżniczki w balowych sukniach stały się powielającym tematem niewyraźnych, oglądanych jakby przez mgłę prac. Dzieła z pozoru niewinne i nierzeczywiste z czasem coraz głębiej drążyły obsesje jednego tematu, co przyczyniło się do tworzenia licznych cykli (Cyrki, Monomanie). Bolesna fantazja rysunku zachwyca i przeraża, wywołując mimochodem niezwykle silne, wewnętrzne napięcie.
Choroba i przedwczesna śmierć artysty w 1909 roku przerwała pracę artysty nad ostatnią już serią pt. Ceremonie, będącą przejawem oryginalnej poetyki, wyrafinowanego smaku estetycznego artysty oraz ironicznego dystansu wobec spraw doczesnego świata.