Opublikowano

NIE ŁÓ(U)DŹ SIĘ, NIKT NIC NIE WIDZI.

Zdzisław Beksiński obrazy artykułMówił, że to co w nim siedziało, było w sercu i pod powiekami. Ciągle poszukiwał: a to odpowiedzi na trudne pytania, to znów nowych form wyrazu. Nie zawsze było to malarstwo, z którym dziś powszechnie najbardziej kojarzy się Zdzisław Beksińki. O malarzu, jako artyście i przyjacielu opowiedział nam Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, w którym otwarta została galeria poświęcona twórczości artysty.

Z WIESŁAWEM BANACHEM ROZMAWIA MICHALINA DOMOŃ, FOT. D. SZUWALSKI, Z ARCHIWUM MUZEUM HISTORYCZNEGO W SANOKU

Ten i inne artykuły przeczytacie w 4 wydaniu magazynu Artysta i Sztuka >>> kliknij i przejdź do numeru.

Michalina Domoń: Twórczość Beksińskiego nadal spotyka się z żywym odbiorem. Jak Pan sądzi, dlaczego?

Wiesław Banach: Przeciętny widz jest zmęczony językiem awangardy czy postawangardy i woli mieć przed sobą coś związanego z tradycją – po prostu dobrze namalowany obraz.  Ciągła atrakcyjność twórczości Beksińskiego wynika z wykreowanej przez niego wizji, niekoniecznie przyjemnej, będącej jednak wyrazem wewnętrznego doświadczenia. To przeżycie, którym się dzielił, jest wynikiem lęku przed nicością, metafizyczną samotnością, podróżą po „ciemnej dolinie śmierci”, żeby za artystą zacytować fragment Psalmu 23, który wywarł na nim tak wielkie wrażenie. Widz dzieli z nim te lęki, patrzy w obrazy, jak w lustro, znajduje coś, co sam skrywa w swojej podświadomości. Obserwuję to w Sanoku – wiele osób spędza dużo czasu przed obrazami Beksińskiego. Woli jednak konfrontować się z nimi w muzeum, a niekoniecznie mieć je w mieszkaniu na ścianie.

MD: Był Pan przyjacielem Zdzisława Beksińskiego. Na czym ta przyjaźń polegała?

Zdzisław Beksiński , Tomasz Beksiński pracownia
Zdzisław Beksiński z synem Tomaszem w sanockiej pracowni na tle rysunków z końca lat 50

WB: Nie chciałbym używać słowa „przyjaciel”, chyba zbyt poważnego. Był to raczej pewien związek osób nieźle się rozumiejących, jeśli chodzi o to, co on tworzył. Beksiński obdarzył mnie pełnym zaufaniem wiedząc, że moja współpraca z nim jest całkowicie bezinteresowna. Nie mam ani jednej jego pracy. To nasze zaufanie zaczęło się dość dawno, kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Sanoka, na wakacje studenckie w 1973 roku.

Moja dziewczyna – przyszła żona – i jej rodzice, oboje artyści, byli blisko zaprzyjaźnieni z Beksińskimi. Potem widywaliśmy się niemalże za każdym moim pobytem w Sanoku. Atmosferę tego, odziedziczonego po przodkach, drewnianego domu i dużego pokoju-pracowni, noszę ciągle pod powiekami. W 1977 roku skończyłem studia historii sztuki na KUL-u i w sierpniu rozpocząłem pracę w muzeum. Wtedy właśnie artysta likwidował swoje mieszkanie i przenosił się, na stałe, do Warszawy. Po zerwaniu umowy z Piotrem Dmochowskim, w połowie lat 90-tych, całą nadzieję związał z Muzeum Historycznym w Sanoku i poniekąd z moją osobą. Ciężkie momenty w życiu artysty, jak śmierć żony, a potem samobójcza śmierć syna, jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyły, a naszą wspólną ideą była jego galeria w sanockim zamku. Niestety realizuję ją już po jego śmierci.

MD: Ma pan jakieś ulubione wspomnienie związane ze Zdzisławem Beksińskim?

WB: Wszystkie kontakty były sympatyczne. Są dwa rodzaje wspomnień, do których wracam: rozmowy w Sanoku, w naszym ogrodzie, gdy Beksiński wyrzucał z siebie, z szybkością karabinu maszynowego wszystko to, co w danym momencie go interesowało, a żona sprowadzała go na ziemię sprawami czysto życiowymi; nasze wieczorne rozmowy, bardzo poważne, w jego pracowni, w Warszawie. Żałuję, że ich nie nagraliśmy. Nie mógł się pogodzić z odejściem żony i syna. Poczucie samotności było przytłaczające. To były bardzo osobiste rozmowy, bez grania słowem, czy dowcipem, za którym często chował się w relacjach z innymi.

MD: Czy jest Pan w stanie opowiedzieć jak wyglądał dzień z życia malarza?

Zdzisław Beksiński obrazy, sanok, muzeum w sanoku, artysta i sztua, surrealizm
Zdzisław Beksiński, AB79, 1979, olej, płyta pilśniowa, 87 x 87 cm, Muzeum Historyczne w Sanoku

WB: To chyba najnudniejsza opowieść, jaką można sobie wyobrazić. Po Beksińskim zachowały się cztery tysiące stron dzienników, które prowadził na komputerze. Pokazują one obraz dnia, od rana do wieczora. Jest on zupełnie banalny: wstawanie, mycie, jedzenie, czas na pracę, momenty, które go wkurzały, kiedy ktoś nie przychodził lub spóźniał się na umówione spotkanie. Beksińskiemu rozwalało to cały dzień.

Obiad zazwyczaj zamawiał, albo robił „przysmak Beksińskiego” – czyli wołowina w sosie własnym z makaronem. Wszystko to popijał pepsi colą. Potem znów praca przed sztalugami lub przed komputerem i wieczorne zmęczenie, które rozładowywał oglądaniem, przeważnie, durnych filmów, z których nic dla niego nie wynikało. To był zwyczajny dzień człowieka mieszkającego w bloku, w dużym mieście.

Nie lubił wyjeżdżać. Najchętniej spędzał życie na trzecim piętrze, w mieszkaniu, na ulicy Sonaty. Czasami zapalał się do zakupów, zwłaszcza kolejnych wersji aparatów fotograficznych, wtedy wyjazd do sklepów zajmował mu dużo bezcennego czasu. Miał poczucie absurdu takich działań, ale kusiły go nowinki elektroniczne.

Zdzisław Beksiński obrazy, sanok, muzeum w sanoku, artysta i sztua, surrealizm, pracownia
Zdzisław Beksiński w sanockiej pracowni

MD: Czy Beksiński był człowiekiem samotnym czy raczej samotnikiem? A może żadnym z nich?

WB: Beksiński był człowiekiem niesłychanie towarzyskim. W Sanoku, w domu Beksińskich, życie tętniło, odwiedzali ich często znajomi, przyjeżdżający do nich z całej Polski. Ponieważ jednak, zawsze sztuka była dla niego najważniejsza, to tak organizował dzień, żeby jak najlepiej wykorzystać światło naturalne. Zajmował się twórczością, jakby codziennie na rano chodził do pracy. Wieczory lubił spędzać w towarzystwie, przy herbatce podanej przez żonę.

Mimo, że pod koniec życia został sam, to nie znaczy, że zerwał kontakty z ludźmi. Męczyły go jedynie namolne i zbyt długie telefony i niepunktualność. Lubił ludzi, jednak kontakty służyły mu najczęściej do tego, żeby sam mógł się wypowiedzieć. Lubił rozmówców kontrowersyjnych. Czasami podkpiwał sobie, ze zbytniej naiwności przekonań czy pewności siebie, ale zawsze innych szanował. Nie chciał nikogo urazić czy skrzywdzić, ale lubił zamieszać w czyichś poglądach.

Zdzisław Beksiński obrazy, sanok, muzeum w sanoku, artysta i sztua, surrealizm, pracownia
Zdzisław Beksiński w sanockiej pracowni przy pracy nad rzeźbą, ok. 1961

MD: Dlaczego środowiska artystów i krytyków zarzuciły w latach 60-tych Beksińskiemu zdradę? Czy była to tylko reakcja na żywy odbiór jego twórczości przez publiczność, czy rzeczywiście konsekwencja odwrotu Beksińskiego od ówcześnie modnych eksperymentów artystycznych?

WB: Wiek XX, charakteryzował się w sztuce swoistym terrorem nowości. Albo zrobiłeś coś innego niż wszyscy, albo ciebie nie było. Bycie w awangardzie stało się obowiązkiem, a zadaniem artysty, podobnie jak naukowca, było dokonanie odkrycia. W tej awangardzie lat 50-tych i 60-tych uczestniczył także Zdzisław Beksiński. Jego dorobek fotograficzny, powstały jeszcze w latach 50-tych, jest czymś niemającym sobie równego. To było autentyczne odkrywanie nowych dróg, erupcja pomysłów, kreacja gdzieś tam, na dalekiej prowincji, własna i intuicyjna, wyprzedzająca to, co w sztuce zachodniej, za „żelazną kurtyną”, dopiero kiełkowało. Wejście w abstrakcję, w której natychmiast zaznaczył swoją odrębność, było dalszym krokiem takiej postawy. Jednak już na początku lat 60-tych, zrozumiał, że to nie prowadzi go do celu.

Baner newsletter artysta i sztuka

To nie odkrycia formalne były ważne, ale opowiadanie o sobie, o swoim wnętrzu, o swoim duchowym szamotaniu się. Miał już wyrazistą pozycję w ówczesnej sztuce. Poszedł jednak za własnym instynktem, za własną potrzebą. To poszukiwanie własnego języka najlepiej jest widoczne w setkach, czy wręcz tysiącach rysunków z tamtego czasu. To one właśnie, po flirtach z twórczością Picassa czy Klee, doprowadziły go do malarstwa dawnego, operującego światłocieniem, przestrzenią, zdeformowanym, ale konkretnym, rozpoznawalnym przedmiotem. Malarstwo miało być narzędziem zastępczym, za nie wynaleziony „aparat do fotografowania snów i marzeń”. Bliska była mu secesja, manieryzm czy barok.

Chciał zostać ekspresjonistycznym Vermeerem, jak sam to określał. Warsztat holenderskiego mistrza był dla niego wzorem doskonałości. Takie malarstwo w latach 70-tych było nie do przyjęcia przez krytykę. To była zdrada. Przyszyto mu wtedy etykietkę banalnego symbolisty w duchu Ropsa czy Böcklina, epatującego tanim horrorem. Zaszufladkowano, że jest to kicz i w dużym stopniu zostało tak do dzisiaj. Nikt, może poza krytykami, nie chciał popatrzeć na to malarstwo głębiej.

MD: Czy zna Pan jakieś tajniki jego pracy twórczej? To bardzo ciekawe zagadnienie dla wielu współczesnych artystów.

Zdzisław Beksiński obrazy, sanok, muzeum w sanoku, artysta i sztua, surrealizm
Zdzisław Beksiński, G7, 2001, olej, płyta pilśniowa, 98 x 132 cm, Muzeum Historyczne w Sanoku

WB: Ciekawym etapem w jego twórczości były prace abstrakcyjne, które powstawały  warstwami nakładanych na siebie zaprawy, gipsu, farby itd. Rozpad świata, materii, to ciągłe umieranie, już wtedy było jego głównym motywem twórczości. Wymyślił sobie, że taki wielowarstwowy obraz będzie, podobnie jak natura, ulegał erozji, destrukcji. Odpryski farby i gipsu będą wydobywać to, co jest pod spodem, i tak kreacja twórcy splącze się z rzeczywistością przemijania.

Po latach, kiedy stojąc w sanockim zamku przed jego abstrakcjami, przyznawał, że jego myślenie było naiwne. Bo ostatecznie przecież odpryski farby odsłaniają, nie to, na czym mu zależało. W konsekwencji potrzebna jest interwencja konserwatora i zachowanie niezmiennego stanu dzieła. Natomiast, jeśli chodzi o tzw. okres fantastyczny, sama wizja obrazu powstawała w błyskawicznym rysunku na kartce A4 czy A5. Te szkice, jeśli patrzymy na nie pod kątem artystycznym, nie mają żadnej wartości.

To jest zapisana myśl, bez uszczegóławiania wizji. Czasami pojawiają się tam zapisy dotyczące kolorystyki, niekoniecznie później realizowane. Za podobrazie służyła mu wyłącznie gładka strona płyty pilśniowej, dobrze zagruntowana. Często podkreślał, że nie ważne jest dla niego to, co jest przedstawione, ale jak jest przedstawione, jaka jest architektonika kompozycji, jaką atmosferę obraz uzyskuje. Zdarzało się, że zmieniał motyw podczas malowania. Zaczynał malować, np. postać z psem, ale w trakcie pracy zmienił go na matkę z dzieckiem, gdyż pies nie pasował, do wyłaniającej się z wolna kompozycji.

Zdzisław Beksiński obrazy, sanok, muzeum w sanoku, artysta i sztua, surrealizm
Zdzisław Beksiński, AB80, 1980, olej, płyta pilśniowa, 87 x 97 cm, Muzeum Historyczne w Sanoku

Pierwszy etap malowania mógł przypominać obrazy impresjonistyczne – to były rozedrgane plamki, ciapki. Dopiero mając taki podkład, Beksiński zaczynał to wszystko scalać w kompozycję ostateczną, zacierając ślady swojej fizycznej działalności. Tak prowadził pędzel, żeby nie było widać jego faktury. Nigdy nie używał modela, ani rzeczywistego przedmiotu, a cała aranżacja obrazu powstawała w myśli. Zawsze to było to coś, co miał pod powiekami, co sobie wyobrażał w trakcie malowania.

MD: Jaki był stosunek artysty do sukcesów finansowych, które odnosił? Niewielu malarzom udaje się sprzedać tak wiele prac za życia.

WB: Kiedyś na pytanie o to, jakiego chciałby mieć odbiorcę, Beksiński przewrotnie odpowiedział, że takiego, który by dobrze płacił. Miał za sobą doświadczenie wielkiej biedy, którą klepał w Sanoku. Jego marzeniem było to, żeby móc funkcjonować, jak to nazywał, „bezszmerowo”. Pieniądze były ważne właśnie dlatego, a nie po to, żeby być bogatym.  Nigdy też nie wykonał żadnych zadań zleconych, za które mogliby mu dobrze zapłacić. Dwa metry kwadratowe przed sztalugą, to był jego świat wolności.

MD: To może pytanie nieco osobliwe, ale czy wie Pan coś na temat tego, jak Beksiński mógł wyobrażać sobie własną śmierć?

Zdzisław Beksiński obrazy, sanok, muzeum w sanoku, artysta i sztua, surrealizm, portret, pracownia
Zdzisław Beksiński, Autoportret, 1955, Muzeum Historyczne w Sanoku.

WB: Często rozmawialiśmy o tym, kiedy został sam. Zdawał sobie sprawę, że będzie coraz mniej sprawny i próbował się na to przygotować. Ponieważ jego rodzina była długowieczna, wyobrażał sobie, że będzie żył bardzo długo. Najbardziej bał się demencji starczej. Natomiast nigdy śmierci w sensie fizycznym, raczej metafizycznym. Bał się nieistnienia.

MD: To jednak nie grozi artyście. W sanockim Muzeum Historycznym właśnie rozbudował Pan galerię poświęconą twórczości Zdzisława Beksińskiego.

WB: Tak, jest to olbrzymia ekspozycja. Wystawa zaczyna się w starym, renesansowym zamku i przechodzi do nowo wybudowanego skrzydła. Pierwsza część to lata 50-te i 60-te – okres i pracownia sanocka. Dla jej zasugerowania użyliśmy fotografii. Z Sanoka przechodzimy do wiernej odtworzonej pracowni warszawskiej. Meble, przedmioty, nawet widok z okna jest ten sam. Tu dotykamy obecności fizycznej malarza, widzimy go przy pracy i słyszymy jego głos. Na trzech poziomach skrzydła zamkowego, widzowie znajdą przekrój przez całą jego twórczość, od rysunków dziecięcych po ostatni obraz, który zostawił po sobie na sztaludze. Oczywiście pokazujemy skromną część kolekcji, ponieważ nie sposób przedstawić kilku tysięcy prac. Na komputerach będzie można dotrzeć do zawartości ogromnego archiwum artysty.

MD: Zmienia się świat i jego sposób postrzegania. Jako historyk sztuki, jak Pan sądzi, jak przez przyszłe pokolenia będzie odbierana twórczość artysty?

Zdzisław Beksiński obrazy, sanok, muzeum w sanoku, artysta i sztua, surrealizm, pracownia
Renesansowy zamek w Sanoku z dobudowanym w 2011 roku skrzydłem południowym mieszczącym Galerię Zdzisława Beksińskiego (fot. D. Szuwalski)

WB: Patrząc na to, jak twórczość Beksińskiego została potraktowana przez liczne muzea, prezentujące kolekcje sztuki współczesnej, w których daremnie szukać prac, nawet tych awangardowych, można być pesymistą. Sądzę jednak, i tak wielokrotnie mówiłem Beksińskiemu, że czas na jego sztukę jeszcze nadejdzie. Jest to bowiem wyjątkowe świadectwo kondycji człowieka XX wieku, zagubionego w świecie budowanym na rozumie i zarazem odsłaniającego klęskę racjonalizmu.

Nie wielu, tak jak on, ukazywało lęki epoki, samotność człowieka, bezradność wobec przemijania, bezradność wobec pytań o sens życia, istnienie Boga, życie wieczne. Człowieka, budującego obraz świata w oparciu o rozum, o naukę i zarazem przekonanego, że wiedza przesłania mu poznanie tego co najistotniejsze. Te ciągłe wątpliwości, wyrażane w sztuce aż do bólu, aż do krzyku, są niezwykłym świadectwem zmagania się duchowego człowieka. „Nie łódź się! Nikt nic nie widzi!” – napisał na przeciwko swojej sztalugi. Czy rzeczywiście przyszłość niczego nie dostrzeże w jego twórczości? Już dziś dostrzegamy coraz więcej.

This slideshow requires JavaScript.

Zdzisław Beksiński w sanockim zamku
Zdzisław Beksiński w sanockim zamku

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *