Choć nurt fotorealistyczny nie odniósł w Polsce takiego sukcesu jak w Stanach Zjednoczonych, nie da się ukryć, że mamy kilku świetnych malarzy, którzy sięgają po tę formę przekazu. Wśród nich bez wątpienia wymienić należy Andrzeja Sadowskiego, autora starannie wyselekcjonowanych kadrów z podróży – miejskich pejzaży, które artysta z niezwykłą precyzją przenosi na płótno.
ROZMAWIA MICHALINA DOMOŃ
Michalina Domoń: Dlaczego został Pan malarzem?
Andrzej Sadowski: Odkąd sięgam pamięcią, zawsze malowałem i rysowałem. Interesowałem się historią oraz malarstwem batalistyczno-historycznym. Zbierałem dokumentację kostiumów, militariów, mundurów wojskowych, żeby wykorzystać to w malowanych przeze mnie wielofiguralnych kompozycjach malarskich. Malowałem temperami i gwaszami i kiedy tuż przed egzaminem wstępnym na uczelnię poszedłem na konsultacje z kilkudziesięcioma obrazami o tej tematyce pod pachą, pedagodzy doznali szoku. Wszystkie bowiem były malowane „z pamięci”, dlatego jedyna rada której mi udzielili to natychmiastowe studiowanie martwej natury i postaci ludzkiej. Udało mi się szybko nadrobić braki i przy pierwszym podejściu dostać na studia plastyczne. Miałem nadzieję, że na całe życie zwiążę się z zawodem artysty malarza.
MD: Choć studiował Pan w pracowni artysty związanego z koloryzmem – prof. Mariana Jaeschke, poszedł Pan w zupełnie innym kierunku. Nie miał Pan z tego powodu kłopotów na uczelni?
AS: W połowie lat 60. XX w., przynajmniej na łódzkiej uczelni, nie było możliwości wyboru pedagoga. Studenci pierwszego roku byli przydzielani automatycznie do dwóch pracowni malarskich, które w danym roku przyjmowały nowych pierwszoroczniaków. Miałem ogromne szczęście, że trafiłem do pracowni prof. Mariana Jaeschke, który kultywował przedwojenne tradycje Akademii Krakowskiej, budując u studenta wszechstronny warsztat malarski z bardzo rzetelnym studiowaniem natury – aktu, martwej natury, pejzażu oraz kompozycji figuralnej. Na trzecim i czwartym roku jednak zaczynał dominować ogląd świata poprzez doktrynę koloryzmu czy postimpresjonizmu. Cézanne i Bonnard stawiani byli na piedestale a następnym etapem rozwoju było szukanie rozwiązań malarskich w sferze abstrakcji typu „informel” o pięknych zestawach barwnych i ogromnej roli faktury.
Na czwartym roku namalowałem swój pierwszy i zarazem ostatni obraz abstrakcyjny. Była to transpozycja martwej natury w wyszukanych szarościach i błękitach. Nie mogłem tego dalej z przekonaniem kontynuować. Mając bardzo skąpe wiadomości dochodzące ze świata sztuki, obserwowałem z dużym zainteresowaniem nowe prądy – nową figurację z Francisem Baconem czy pop-art z Warholem i Rauschenbergiem. Poza uczelnią prowadziłem „sekretne” życie malarskie podpatrując i wykorzystując nowe prądy w światowej sztuce figuratywnej, zacząłem wykorzystywać własną i prasową fotografię. To oczywiście kolidowało z oficjalnym przekazem uczelni, gdzie sztuka abstrakcyjna i doktryna Władysława Strzemińskiego zdominowała na wiele lat obowiązujący przekaz pedagogiczny.
MD: Co sprawiło, że w czasach, kiedy w Polsce dominował abstrakcjonizm, poszedł Pan w kierunku hiperrealizmu?
AS: Miałem wsparcie w kolegach z pracowni malarskiej, mieliśmy podobne poglądy artystyczne, chcieliśmy malować w nowych konwencjach i założyliśmy grupę „Wiadukt”, by wspólnie walczyć w obronie własnej artystycznej tożsamości. Grupę tworzyli Marian Kępiński, Jerzy Tadeusz Mróz, Grzegorz Sztabiński, Andrzej Tryzno oraz ja, Andrzej Sadowski. Dyplom z malarstwa w 1970 roku obroniłem malując obrazy w konwencji nowej figuracji, gdzie decydującą rolę odgrywał ekspresyjny rysunek na płaskich, monochromatycznych płaszczyznach.
To mi nie wystarczało, zacząłem poszukiwania zbliżając się do realizmu magicznego, a później do realizmu. Po raz wtóry wróciłem do studiowania już na własną odpowiedzialność – natury, chciałem ponownie wrócić do perfekcji warsztatowej. Malowałem dużoformatowe obrazy na pograniczu snu i jawy, ukazujące w sposób metaforyczny problemy, które nurtowały świat i Polskę na początku lat siedemdziesiątych. Robiłem dużo rysunków oraz zainteresowałem się grafiką – litografią. Szukanie własnych tematów i wykorzystywanie fotografii prasowej pozwoliło mi bezboleśnie dotrzeć do fotorealizmu.
Pojawiły się pierwsze publikacje w „Art in America” i w „Forum”, które po wielu przemyśleniach pozwoliły mi przyjąć i zaakceptować jako moją własną drogę twórczą. Pierwszy obraz fotorealistyczny namalowałem w 1972 roku i był to pejzaż miejski z Gniezna. Wtedy też zacząłem budować pierwsze reportaże fotograficzne związane z dokumentacją polskiego pejzażu. W tym czasie malowałem też dużo portretów i martwych natur. Pierwszy zagraniczny pejzaż miejski namalowałem w 1975 roku a przedstawiał on Pragę. W 1976 roku po raz pierwszy wyjechałem na Zachód, byłem z wystawą malarstwa w Getyndze w Galerie Apex. Po doświadczeniach z tego wyjazdu podjąłem decyzję, że głównym tematem mojej działalności będzie pejzaż miejski z feerią świateł, witryn, samochodów i motocykli. Ukazanie tego „szczęśliwszego” świata stało się na wiele lat moim podstawowym przesłaniem artystycznym.
MD: Od dawna sporo Pan podróżuje, a podróże te stają się inspiracją dla kolejnych obrazów. Który z utrwalonych widoków najbardziej utkwił w Pana pamięci i dlaczego?
AS: Na pewno pierwsze miasto Zachodu, które zobaczyłem – Getynga. Przyjechałem o zmierzchu, intensywne światła, wspaniała zabytkowa architektura, rozbawieni ludzie. Miasto skojarzyło mi się z drogocenną, inkrustowaną wspaniałymi kamieniami bombonierką. W 1978 roku otrzymałem emigracyjne stypendium Marchesy J.S. Umiastowskiej w Rzymie. Miasto, jego architektura, zbiory muzealne, klimat spowodowały, że stolica Italii stała się tematem wielu moich obrazów. Była to ogromna bomba intelektualna, która pozwoliła mi przewartościować wiele problemów i utwierdzić się w wybranej drodze.
MD: Te podróże były dla Pana czymś innym w czasach PRL-u niż są dzisiaj? Czy większa mobilność i dostępność wpłynęła na Pana sposób postrzegania świata, na jego ciekawość?
AS: W czasach PRL-u każdy wyjazd, zdobycie paszportu i pieniędzy było ogromnym problemem i przeżyciem. Była to rzadkość i dlatego praca nad obrazem w pracowni była wirtualnym przedłużeniem przygody związanej z pobytem za granicą. Nikt z nas nie wiedział czy będzie jeszcze nowa możliwość otrzymania paszportu i wyjazdu. Obecnie planuję swoje podróże na kilka lat do przodu, wiem, co chcę zobaczyć i utrwalić, jakie obrazy i z jakich miejsc chcę namalować. Skupiam się na pejzażu śródziemnomorskim, odpowiada mi klimat, przyroda, światło, architektura i ludzie.
MD: Kogo ceni Pan wśród foto- i hiperrealistów? Czy interesuje Pana również inne podejście do sztuki?
AS: Jestem zainteresowany głównie malarstwem figuratywnym, od fotorealizmu poprzez realizm do realizmu magicznego. Największą frajdę sprawia mi szukanie i odnajdywanie nowych osobowości malarskich w internecie, w muzeach, galeriach i księgarniach. Z malarzy polskich najwyżej cenię Aleksandra Gierymskiego i Leona Wyczółkowskiego. Interesuję się malarstwem akademickim XIX wieku, szczególnie pejzażem miejskim i malarzami Rudolfem von Alt, Andreasem i Oswaldem Achenbachami oraz wiktoriańskim z Williamem Callowem, Davidem Robertsem i Johnem Frederickiem Lewisem.
Ze współczesnych malarzy cenię Andrew Wyeth’a, Claudio Bravo, Wernera Tübke, Antonio Lópeza Garcíę, Isabel Quintanillę, Julio Vaquero, Henka Helmantela i wielu innych. Z malarzy fotorealistów Richarda Estesa, Ralpha Goingsa i Johna Salta.
MD: Czy jest coś, co Pana w dzisiejszej sztuce martwi?
AS: W Polsce martwi mnie spychanie malarstwa w niebyt. Środki masowego przekazu nie są zainteresowane, w głównych gazetach nie ma recenzji, omówień czy choćby informacji o wystawach. Życie artystyczne toczy się w „katakumbach” w obecności autora i zaprzyjaźnionych kolegów, którzy z obowiązku odfajkują obecność na wernisażu. Nie ma rynku sztuki, jest niewielu kolekcjonerów, galerie komercyjne są słabe i skierowane na promowanie taniości. Im artysta tańszy i więcej produkuje, tym lepszy. Jest niewielu odbiorców, którzy mają potrzebę obcowania ze sztuką. Czujemy, że pracujemy dla własnej satysfakcji w próżni społecznej.
MD: A co Pana w dzisiejszej sztuce cieszy?
AS: Cieszy mnie to, że pojawia się wielu młodych malarzy i grafików, którzy niezrażeni sytuacją chcą pracować i uczestniczyć w życiu wystawienniczym. Jako wieloletni pedagog próbowałem i nadal próbuję przekonać młodych adeptów malarstwa, by łatwo nie rezygnowali i próbowali znaleźć swoje miejsce na rynku sztuki.
MD: Czym dla Pana jest praca twórcza?
AS: Praca twórcza jest koniecznością i ogromną przyjemnością. Nie ma życia bez codziennego siadania przy sztaludze. Pracując doskonalimy swój warsztat budując podwaliny pewności oka i ręki.
MD: Co Panu pomaga podczas malowania – jakie bodźce stymulują Pana do tworzenia?
AS: Przy pracy słucham muzyki z radia i z płyt. Dobór muzyki zależy od nastroju, pogody za oknem, malowanego motywu. Może to być muzyka etniczna związana z tematem obrazu, muzyka poważna od baroku do XX wieku, rock elektroniczny – Pink Floyd, Mike Oldfield, Vangelis, J. M. Jarre, Claus Schulze, z polskich wykonawców Marek Grechuta, Jacek Kaczmarski.
MD: Czym Pan się kieruje podczas tworzenia swoich prac odnośnie doboru formy, kompozycji, kolorów? Na co zwraca Pan uwagę podczas każdego z etapów pracy nad obrazem?
AS: Kiedy robię dokumentację fotograficzną, każdy kadr staje się przyszłym obrazem. Z każdej podróży przywożę kilkaset diapozytywów barwnych. Pragnę podkreślić, że zostałem wierny staremu aparatowi fotograficznemu – analogowemu i diapozytywom barwnym firmy Kodak i Agfa. Trzydziestosześciozdjęciowa rolka filmowa powoduje, że do robienia zdjęć i szukania motywów podchodzę z dużą uwagą i odpowiedzialnością. Niektóre tematy dojrzewają kilka lat, czasami następuje dezaktualizacja – pejzaż i sztafaż stają się nieaktualne. Staram się w miarę wiernie odtworzyć kadr, kompozycję i kolorystykę diapozytywu.
Czasami odrzucam lub przesuwam obiekty na obrazie, dążąc do najlepszego efektu. Maluję tylko na podstawie własnych materiałów fotograficznych, rzutuję diapozytyw na płótno lub papier, robię rysunek ołówkiem potem utrwalam go farbą akrylową rysowaną piórkiem lub niezmywalnym cienkopisem „For drawing” firmy Uchida o numerach 0,1 lub 0,3. Robię to po to by swobodnie nakładać farbę nie bojąc się, że rysunek zniknie zbyt szybko i stracę kontrolę nad formą. Następnie robię podmalówkę transparentnymi akrylami ustawiając podstawową kolorystykę i walory światłocieniowe.
Farby akrylowe z zasady są laserunkowe i ażeby uzyskać właściwy kolor i jego nasycenie muszę nałożyć kilkanaście warstw. Do wzmocnienia efektu kryjącego używam akryli z napisem „body”. Obraz zaczynam malować od najdalszych planów, stopniowo dochodząc do pierwszoplanowych obiektów. Kolory na palecie układam w półokrąg od bieli poprzez żółcie, ugry, czerwienie, brązy, fiolety, błękity, zielenie aż do czerni.
.
Z WIZYTĄ W PRACOWNI ANDRZEJA SADOWSKIEGO
Do gwaszy i akryli używam papieru Fabiano oraz firmy Schoeller. Podobrazia to obecnie zagruntowane płótno na blejtramie firmy Gart. Przed rysunkiem (na płótnie) jeszcze kilkakrotnie gruntuję podobrazia jasno – błękitnym Gesso. Nie robię wstępnych szkiców, diapozytyw jest zaawansowanym szkicem. Obrazy maluję farbami akrylowymi firm: Rembrandt, Rowney, Daler-Rowney, Schminke. Gwasze firmy Winsor and Newton. Stosuję pastele: Rowney, Rembrandt. Pędzle – okrągłe syntetyczne, rozmiary od 0 do 6 firmy Winsor and Newton – University Series 233 oraz Cotman 111 Round.
Do dużych płaszczyzn stosuję pędzle syntetyczne okrągłe i płaskie od 16 do 22. Do malowania gwaszy – pędzle naturalne firmy Rowney S.40 Sable i Talens Holland 110 Pure Red Sable. Obrazy werniksuję werniksem firmy Schminke Universal – Firnis, Satin – Matt lub Glossy. Gwasze i akryle maluję od tygodnia do dwóch. Obrazy na płótnie zależnie od formatu i skomplikowania tematu powstają w okresie od miesiąca do 3 miesięcy. Złożenie podpisu kończy pracę nad obrazem i nie wracam do zakończonej pracy.
Andrzej A. Sadowski >>> zobacz galerię artysty i przeczytaj biogram.
Ciekawy artykuł. Czekam na następne posty, pozdrawiam.
Zapraszamy do lektury magazynu Artysta i Sztuka. Numery archiwalne dostępne na naszej stronie, a w nich znajdzie Pan mnóstwo ciekawych artykułów i informacji, zebranych przez pięć lat naszej aktywności.