Opublikowano

DWA OBLICZA JEDNEGO PORTRETU. O „PORTRECIE WENECKIEGO ADMIRAŁA” TINTORETTA.

Tintoretto zdjecie artykułu

Dominującą postacią środowiska malarskiego XVI-wiecznej Wenecji był Tycjan – twórca wielofiguralnych kompozycji religijnych, zmysłowych przedstawień mitologicznych, pełnych indywidualnego charakteru portretów. Z nieznanych powodów około lat 50. tego wieku Tycjan zarzucił malarstwo portretowe, pozostawiając po sobie niszę na rynku.

W tym samym czasie, w tym samym mieście swój warsztat artystyczny prowadził Jacopo Robusti zwany Tintoretto, który sprawnie przejął zamożną klientelę „osieroconą” przez Tycjana. By dopasować się do gustów elit pozostał przy tycjanowskiej formule portretu, by utrzymać jak największą ilość zleceń pracował w nadzwyczajnym tempie. Z tego malarskiego przedsiębiorstwa do naszych czasów przetrwało jedynie pięćdziesiąt portretów pędzla Tintoretta, wśród nich „Portret weneckiego admirała”.

TEKST PAULINA ADAMCZYK

Ten i inne artykuły przeczytacie w 18 wydaniu magazynu Artysta i Sztuka >>> kliknij i przejdź do numeru.

„FARBIARCZYK”

Jacopo Comin Robusti, zwany Tintoretto był rdzennym wenecjaninem, urodzonym w 1518 roku. Artysta swój przydomek zawdzięczał profesji swego ojca – jako syn farbiarza został przezwany po prostu „farbiarczykiem” – Tintorettem. Być może to w pra­cowni ojca przyszły mistrz malarstwa weneckiego za­poznał się z tajnikami mocy kolorów i ich mieszania, przyglądając się żmudnemu procesowi barwienia tka­nin przybyłych do ojcowskiej pracowni.

Tintoretto malował dużo, wybierając nierzadko na temat swych prac monumentalne kompozycje. Two­rzył sceny historyczne, mitologiczne, ilustrował wyda­rzenia biblijne i opowieści ewangeliczne, wzbogaca­jąc je wątkami obyczajowymi zaczerpniętymi z życia codziennego współczesnej mu Wenecji. Nim w 1539 roku otworzył samodzielny warsztat na Campo San Cassino pierwsze nauki pobierał u samego Tycjana, który był mu nie tylko nauczycielem, przyjacielem, ale także rywalem, którego za wszelką cenę chciał przy­ćmić własnymi pracami. Stać się „najbardziej śmia­łym malarzem świata” było największym marzeniem Tintoretta.

Chciał zająć pozycję Tycjana, a po jego śmierci (zm. w 1576 roku) przejąć jego książęcych i królewskich patronów. Tak też się stało – ród Gon­zagów, rodzina Fuggerów z Niemiec, dwór Filipa II z Hiszpanii i Rudolfa II z Pragi z czasem dały artyście zatrudnienie. Lecz mimo intratnych związków z eu­ropejskimi dworami Robustiemu nigdy nie udało się osiągnąć w Hiszpanii pozycji równej Tycjanowi. Dlaczego zatem, mimo tak silnego oddziaływa­nia autorytetu, Tintoretto porzucił naukę w pracow­ni Tycjana?

Nie jest pewnym, jakoby mistrz miał być zazdrosny o talent swego podopiecznego, lecz praw­dopodobną jest teoria o zbytniej samodzielności Tin­toretta, której Tycjan nie akceptował w prowadzonym przez siebie warsztacie. Jak wskazuje badaczka wło­skiego malarstwa renesansowego dr Grażyna Bastek, wiele stylistycznych podobieństw sugeruje, iż później­szym mistrzem dla Tintoretta stał się malarz Bonifa­cio de’ Pitati.

M.Ob.635; Tintoretto, Jacopo (1519-1594) (malarz); Wenecja (W³ochy); Portret weneckiego admira³a; XVI w.; olej; p³ótno; 81 x 68 [122 x 106]
Jacopo Tintoretto, Portret weneckiego admirała, XVI w., olej na płótnie, 81 x 68 cm, ©Copyright by Krzysztof Wilczyński/Muzeum Narodowe w Warszawie

EKONOMIA WARSZTATU

Pierwsze zlecenia powierzane Tintoretcie nie były nazbyt prestiżowe. W latach 40. zajmował się głów­nie dekoracją mebli, wykonywał freski na fasadach pałaców, malował płótna na boczne ściany prezbite­riów lub kaplic, sprzedawał swe prace przypadkowym klientom na wolnym rynku, tylko w Wenecji. Prze­łomową okazała się realizacja z 1548 roku. Cud św. Marka namalowany dla Scuola di San Marco urucho­mił maszynę napędzającą karierę Tintoretta – od tego momentu zamówienia zaczęły spływać od miejskich instytucji, bractw religijnych oraz osobistości miasta Wenecji.

Tak upragniony rozkwit działalności wy­musił na Tintoretcie rozsądniejszą organizację pracy warsztatu oraz jego ekonomiczne prowadzenie. Ma­larz potrzebował pomocników, by sprostać realizacji tak licznych zamówień. Pozyskanie ich nie okazało się jednak kłopotliwe, gdyż renoma warsztatu po­wodowała, iż wielu przybywających do Wenecji ar­tystów chciało pracować u Robustiego. Pracowali u niego Włosi, pracowali również niderlandzcy twór­cy.

To międzynarodowe środowisko wpływało na różnorodność prac wychodzących z pracowni. Szcze­gólny wyraz kompozycjom nadawali malarze z Pół­nocy, będący odpowiedzialni za tła pejzażowe. Solid­ny trzon pracowni stanowiła także najbliższa rodzina Tintoretta. Czworo z ośmiorga dzieci artysty profe­sjonalnie zajmowało się malarstwem i współpracowa­ło z ojcem, wśród nich córka Marietta.

M.Ob.635; Tintoretto, Jacopo (1519-1594) (malarz); Wenecja; Portret weneckiego admira³a; XVI w.; olej; p³ótno; 81 x 68
Skan z negatywu, powierzchnia obrazu w świetle ultrafioletowym

Pomocnikami byli również zięciowie. To przedsiębiorstwo rodzinne pracowało zatem szybko, lecz krótki czas realizacji zamówień utrzymywano nie tylko dzięki liczebności pracowników, ale nierzadko stosując pewne wybiegi, chociażby przy wielkoformatowych przedstawieniach, gdy każdy pomocnik warsztatu malował jedną postać, a następnie płótno to zszywano do docelowego układu.

Realizacje wielkoformatowe, pomimo szybkości wyko­nania, pozwalają widzieć w Tintoretcie indywidualistę, lecz jego twórczość portretowa obliczona była przede wszystkim na sukces komercyjny – estetycznie akcep­towana maniera tycjanowska, stosunkowo niska cena i elastyczny czas wykonania pracy zachęcały klientów, którzy pragnęli posiadać własny wizerunek.

PATYNA WERNIKSU

„Portret weneckiego admirała” został zakupiony do zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie w 1936 roku przez warszawski Zarząd Miejski wraz z 94 inny­mi obrazami od spadkobierców doktora medycyny Jana Popławskiego, znanego specjalisty chorób wewnętrz­nych, prowadzącego za życia praktykę zarówno w War­szawie, jak i w Petersburgu. To właśnie w Rosji Popław­ski, będąc już człowiekiem bardzo zamożnym, rozpoczął działalność kolekcjonerską.

Gromadził przede wszyst­kim obrazy mistrzów niderlandzkich, dzieła malarstwa włoskiego, francuskiego i hiszpańskiego. Kolekcjoner od 1885 roku do wybuchu rewolucji październikowej kupował dzieła u petersburskich antykwariuszy oraz podczas zagranicznych podróży. Dokładnego miejsca i okoliczności zakupu weneckiego portretu nie znamy. Jednakże pewnym jest, iż w 1917 roku w wyniku poli­tycznej zawieruchy Popławski przyjechał do Warszawy, przewożąc tam także swoje zbiory.

Przebyte podróże, trudna dla dzieł sztuki rzeczy­wistość wojenna w Polsce w latach 1939-1945, dawne konserwacje i nakładane retusze oraz gruba warstwa zbrązowiałego już werniksu wymagały przeprowadze­nia gruntownej konserwacji obiektu. Odbiór estetyczny obrazu uniemożliwiał przede wszystkim wspomniany werniks, nakładany na lico wielokrotnie na przestrzeni wieków.

Ten żywiczny roztwór początkowo pogłębiał tonację kolorystyczną portretu oraz nadawał mu cha­rakterystyczny połysk, z czasem zaczął ukrywać liczne retusze, stare reparacje przetrać i wykruszenia orygi­nalnej warstwy malarskiej. Jednakże promieniowanie słoneczne oraz wilgoć z biegiem lat zaczęły powodo­wać degradację werniksu, niszcząc jego przezroczystość, tworząc efekt zaciemnienia obrazu. Renowacja była konieczna.

DWIE BRODY, DWIE PARY OCZU

Konserwacja przeprowadzona w Muzeum Narodo­wym w Warszawie w 1996 roku usunęła przede wszyst­kim dawne warstwy werniksu i retuszy, które znacznie już odróżniały się fakturą i kolorem od oryginalnej warstwy malarskiej, a ta w pewnych fragmentach dzieła była przetarta aż do gruntu. Wtenczas oczyszczenie lica otworzyło przed konserwatorami i historykami sztuki zupełnie nową perspektywę.

Powierzchnia malarska ujawniła, że pod jej wierzchnią warstwą kryje się kil­ka „dodatków”. Gdy przyjrzano się dokładniej głowie portretowanego, tuż pod jego brodą widniał zarys bia­łego kołnierzyka. Spod szerokiej siwej brody przenikała krótka spiczasta bródka. Z portretu coraz wyraźniej za­czynały spoglądać oczy admirała, lecz były ich aż dwie pary!

Wokół całej głowy portretowanego roztaczała się poświata obszernego beretu, zaś przy prawym ramieniu dostrzec można było przebijające się na powierzchnię podrysowanie części garderoby zupełnie odmiennej od ciężkiej zbroi. Tak objawiła się muzealnikom pierwotna kompozycja portretu, skryta pod wizerunkiem dowód­cy floty morskiej. Jak odpowiedzieć na pytanie, czemu w warszawskim muzeum widzimy portret „2 w 1”? Znany z szybkości warsztatu Tintoretto w pewnym momencie najprawdopodobniej porzucił malowanie portretu młodzieńca na rzecz podobizny admirała.

Czas był cenny i by go nie tracić na przygotowanie kolejnego płótna i jego gruntowanie malarz wykorzystał już przy­gotowane podobrazie z podrysowaniem poprzednie­go portretu, które sumiennie chciał ukryć pod wtórną kompozycją. Może inwestycja we własny portret oka­zała się dla młodzieńca nazbyt kosztowna? Może ślad po młodzieńcu zaginął i nigdy nie sfinalizował zamó­wienia? Może zamówienie od admirała było bardziej naglące i bardziej opłacalne?

Praktyka zmieniania kompozycji nie była niczym egzotycznym w warsztacie Tintoretta, nie była także rzadka u innych twórców. To, co proces twórczy Tinto­retta czyni interesującym to sposób, w jaki swe popraw­ki nanosił – dynamicznym duktem pędzla, traktując formę syntetycznie, lecz przenosząc punkt ciężkości na wydobycie osobowości portretowanego, budując efekt psychologiczny.

Jacopo Tintoretto, Portret weneckiego admirała (fragment), XVI w., olej na płótnie, 81 x 68, ©Copyright by Krzysztof Wilczyński/Muzeum Narodowe w Warszawie
Jacopo Tintoretto, Portret weneckiego admirała (fragment), XVI w., olej na płótnie, 81 x 68, ©Copyright by Krzysztof Wilczyński/Muzeum Narodowe w Warszawie
 

NAUKA W SŁUŻBIE SZTUKI

Przy badaniach konserwatorskich „Portretu wenec­kiego admirała” wykorzystano kilka nowoczesnych tech­nologii, między innymi promieniowanie ultrafioletowe, rentgenowskie, podczerwień, jak również pobieranie próbek stratygraficznych celem określenia poszczegól­nych warstw malowidła i pigmentów. Te próby wejrze­nia do najgłębszych poziomów dzieła sztuki pozwalają nie tylko na obranie odpowiedniej metody konserwacji, ale także przybliżają warsztatowe tajniki samego twórcy.

Badanie promieniowaniem UV daje sposobność ana­lizy obrazu poprzez wzbudzenie świecenia powierzchni rzeczonym promieniowaniem. Oświetlając lico świe­tlówką emitującą światło ultrafioletowe i utrwalając efekt pomiaru na fotografii naukowcy mają możliwość opisać stan zewnętrznej warstwy obrazu oraz ostatnie retusze. Kolejnym działaniem jest badanie rentgenowskie obra­zu, mające wiele wspólnego z diagnostyką prowadzoną na ludziach, choć w dziedzinie sztuki używana jest nieco większa dawka promieniowania X.

Monika Fabijańska, autorka artykułu „Malarstwo w reaktorze” tak tłumaczy proces badania rentgenowskiego obrazów: „Na wywo­łanej kliszy konserwatorzy otrzymują obraz rozłożenia metali ciężkich, które wiążą się z konkretnymi pigmen­tami farb obecnymi w kompozycji, na przykład bielą ołowiową, żółcią cynowo-ołowiową, cynobrem zawie­rającym rtęć czy błękitem kobaltowym. Jasne miejsca na kliszy oznaczają albo pigmenty silnie pochłaniające promienie X, albo grubo nałożone. Ubytki są widocz­ne jako miejsca czarne”.

Doświadczenie rentgenowskie uświadamia zatem wielką złożoność dawnych obrazów, które gdy wyobrazić je sobie w przekroju, przypominają wielopiętrowy tort. Dla uzupełnienia orientacji włącza się podczerwień, wychwytującą każdą pierwszą warstwę malowidła, w której obecna jest czerń – prześwietlenie to pozwala stwierdzić chociażby obecność podrysowa­nia na gruncie. Wielce intrygująca jest metoda badania obrazów przy wykorzystaniu stratygrafii, która daje bardzo szeroką wiedzę o strukturze warstw malarskich obrazu, jednak zalicza się ją do metod inwazyjnych, dla­tego też prowadzonych pod szczególnym nadzorem.

To, co czyni ją „agresywną” to moment, gdy obiera się jedno, wybitnie ciekawe miejsce w obrazie i pod mikroskopem lub w binokularze pobiera się skalpelem wycinek war­stwy o powierzchni 0.5-1 mm2. Tak pozyskana próbka ilustruje przekrój przez wszystkie warstwy malarskie aż do zaprawy i pozwala ocenić kombinację i gęstość poszczególnych pigmentów w spoiwie, a co najbar­dziej ciekawe – sposób ich utarcia oraz nagromadzenie warstw malarskich.

Wnioski, jakie nasunęły się po badaniach przeprowa­dzonych na „Portrecie weneckiego admirała” były inte­resujące. Poddanie obrazu już samemu promieniowaniu X potwierdziło istnienie kompozycji pierwotnej ukrytej pod wierzchnią kompozycją. Istniejący pod postacią ad­mirała wizerunek innego mężczyzny, o węższej twarzy, krótkiej brodzie, w berecie i stroju z jasnym kołnierzem był jednak rodzajem studium, nigdy nieukończonym w szerszym zakresie aniżeli sumarycznym zaznaczeniem korpusu podrysowanym białą farbą. Autoradiogram zi­lustrował dokładniej etapy pracy malarza – zastępowa­nie portretu kolejnym oraz dokładne wykończenie twa­rzy.

Obserwacje te w jak największym stopniu zgodne są z wiedzą o metodzie malowania portretów przez Tinto­retta. Artysta ilekroć przystępował do realizacji portre­tu, tworzył wizerunek z modela, wielką uwagę przykła­dając do opracowania modelunku twarzy właśnie. Lecz zamawiający nie był nieprzerwanie obecny w pracowni – po zarysowaniu najważniejszych cech fizjonomii twa­rzy Tintoretto działał już nieco swobodniej, schematycz­nie budując partie stroju i samego upozowania postaci. W podobny sposób Robusti pracował nad portretem admirała. Werystycznie opracowana twarz ściąga całą uwagę odbiorcy, podczas gdy zbroja zarysowana została umownie, tak jak pejzaż z morską bitwą za oknem.

Niesamowitych odkryć dostarczyły wyniki próbek stratygraficznych, które wykazały, iż do zagruntowania lnianego płótna artysta wykorzystał resztki farb zeskro­bywanych zapewne pod koniec dnia pracy z palet pra­cowników warsztatu. Powołując się na opinię dr Gra­żyny Bastek tylko wykorzystaniem zużytych już farb można tłumaczyć tak bogatą mieszaninę pigmentów tworzących kolor gruntu. Okazywało się to być jednak ciekawym fortelem, gdyż tak (pospiesznie!) przygotowa­ny grunt dodawał fantastycznych walorów kolorystycz­nych i światłocieniowych docelowej już kompozycji.

„GDYBY SZYBKOŚĆ ZAMIENIŁ NA CIERPLIWOŚĆ”

Pietro Aretino, włoski pisarz epoki renesansu, oko­ło 1548 roku zanotował w liście do Tintoretta: „Byłoby sławione imię wasze, gdybyście szybkość wykonania za­mienili na cierpliwość”. To, co miało być jedynie przy­warą początkującego artysty, z czasem stało się cechą definiującą styl Tintoretta. Czy w ostatecznym rozra­chunku był to słuszny zabieg, czy dawał artyście pozycję jakiej pragnął? Na pewno czynił go rozpoznawalnym, choć kontrastował z wykonywanymi przez wiele lat za­mówieniami powierzanymi Tycjanowi, co bynajmniej nie zmniejszało poziomu zainteresowania pracami wy­chodzącymi z jego warsztatu. Poziom wykonania obra­zów Tycjana rekompensował czas i koszty projektów.

Z wielorakich przyczyn Robusti na takie tempo nie mógł sobie pozwolić, wszak rywale z weneckiego rynku sztuki czyhali tylko na możliwość przejęcia zamówień. Podobnie rzecz miała się z cenami prac. Ekonomia prowadzonego warsztatu w tak nasyconym środowisku artystycznym Wenecji była jednym z istotniejszych ele­mentów. Niesprawiedliwie byłoby jednak pozostawić malarską spuściznę Tintoretta z opinią prac jedynie jako szybko powstałych, obliczonych na materialny rezultat. Artystyczny wyraz jego warsztatu będący fuzją brawu­rowych, dynamicznych wykończeń obrazów czyniły z Tintoretta indywidualistę, ekstrawaganta XVI-wiecz­nej Serenissimy.

Najwięksi możnowładcy portretowali się u Tintoretta chętnie w zamian otrzymując wizeru­nek o szczególnie nonszalanckiej ekspresji wykonania, a zarazem indywidualnym wejrzeniu w emocjonalność modela. Czy właśnie to skłoniło weneckiego admira­ła, by zamówić swój portret u Tintoretta.

Ten i inne artykuły przeczytacie w 18 wydaniu magazynu Artysta i Sztuka >>> kliknij i przejdź do numeru.

This slideshow requires JavaScript.

 

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *